środa, 15 kwietnia 2015

Melodia Oceanu – Część I: Spotkanie

Nigdy nie wyobrażałam sobie, abym mogła się zakochać w tak krótkim czasie i że ta historia miłosna może być tak samo zawiła jak te stare, celtyckie legendy zasłyszane w dzieciństwie. Opowiadał je dziadek, siadając w ulubionym, bujanym fotelu, a ja uwielbiałam wdrapywać się na jego kolanach i godzinami wsłuchiwać i zanurzać się w wyobraźni.
Nasze spotkanie było nieuniknione. Zupełnie jak statek, który po zderzeniu z górą lodową musi zatonąć. Ja, zwyczajna dziewczyna z zaburzeniami społecznymi, oraz on, wspaniały książę na białym rumaku — dwa tak odległe od siebie światy, które zderzyły się mimowolnie. Ale należałoby chyba zacząć od początku, prawda? Przynajmniej udawajmy, że trzymamy się jakiegoś schematu…
Tamtego dnia… tfu! Głupio tak zaczynać, zupełnie jakby zdarzyło się to cholernie dawno temu i Bóg wie jak daleko stąd, więc jeszcze raz… Wtorek — środek tygodnia, drugi najgorszy dzień zaraz po poniedziałku i troszeczkę wyżej w rankingu od środy, czwartku oraz piątku. Niby codzienna rzeczywistość w zwyczajnym, nudnym świecie z nudną bohaterką — blondynką o niebieskich oczach i biuście wypływającym z obcisłych, różowych bluzeczek — w roli głównej. Obficie wylewającą swe nastoletnie smutki i szlajającą się po szkolnych korytarzach z przyjaciółkami, zapewne dobierającymi się do jej chłopaka…
Bla, bla, bla. Brzmi znajomo, prawda? Jak każda dobrze kończąca się szmira ze wspaniałą końcówką „I żyli długo i szczęśliwie”… Ble, aż mnie zbiera na wymioty tęczą. Niestety, w moim przypadku sprawa wyglądała całkiem inaczej. Nie miałam nic wspólnego z wyżej opisaną bohaterką, pomijając to, że obie należałyśmy do płci pięknej. Jeśli mogłabym przyrównać się z wyglądu do jakiegoś zwierzęcia — wybrałabym rudego dachowca. Dlaczegóż tak? Z przyczyn czysto praktycznych. Zielonooki rudzielec to właśnie ja!
No i jest jeszcze TA sprawa… Nie wiem, jak to grzecznie powiedzieć, by nie zabrzmieć jak ostatnia ofiara losu, ale spróbuję. Moimi jedynymi i najlepszymi przyjaciółkami są biała tabliczka i czarny marker, bo niestety, jako osoba pozbawiona głosu nie miałam innej opcji, niż zaprzyjaźnić się z nimi.
We wtorkowe popołudnie byłam nieźle spóźniona. Autobus odwożący mnie do domu wyjeżdżał punkt szesnasta, a niestety mój zegarek akurat musiał się zepsuć i ciągle wskazywał piętnastką pięćdziesiąt pięć. Kiedy zorientowałam, jak wygląda sytuacja, została mi tylko jedna malutka minutka do odjazdu, więc rozpoczęłam szaleńczy bieg korytarzami, aby zdążyć na przystanek.
Moim błędem okazało się to, że wybrałam skrót w postaci przebiegnięcia przez halę basenową. Technicznie rzecz biorąc, hala stanowiła możliwie najlepszą opcję. I jak pewnie każdy się domyśli, nastąpiło zderzenie, a dokładniej teksańska masakra piłą mechaniczną. Bo jak inaczej opisać wpadnięcie na najprzystojniejszego faceta w szkole i popchnięcie go tak, że wleciał do basenu? No cóż, ja przynajmniej nie potrafię tego dokładniej zobrazować niż powyżej. Heh, jakby tego było mało, przystojniaczek odruchowo chwycił mnie za kurtkę i razem daliśmy nura w basenowe odmęty.
— Co ty wyczyniasz, do cholery?! — wrzasnął wściekły i spojrzał na mnie najpiękniejszymi oczami, jakie w życiu widziałam. W kolorze nieba po burzy, kiedy pierwsze promienie słońca przebijają się przez chmury, ogrzewając zmoknięty świat.
Właściwie to nie miałam czasu, by popodziwiać inne części jego ciała, równie cudne jak oczy, ponieważ zaczęłam się topić. Taa, woda plus ja równa się nieszczęście. A kiedy toczyłam batalię o oddech, wokół mojej tali owinęły się silne ramiona i wyciągnęły mnie z wody. Dysząc ciężko, chłopak wyskoczył z basenu i pochylił się nade mną, sierotką ciągle wpadającą w kłopoty. Doprawdy, los ma sprawiedliwość głęboko w D.
— Wszystko w porządku? — zapytał cichym głosem i wyciągnął rękę, aby pomóc mi wstać.
Kiwnęłam tylko potwierdzająco głową, bo niestety mój marker po spotkaniu z wodą nie nadawał się już do niczego. Podniosłam się z podłogi, odtrącając jego pomoc i przy okazji wypluwając resztki płynu z ust. Chwyciłam torbę, która na szczęście nie zamokła, i zaczęłam iść w stronę wyjścia. Po prostu super! Teraz na pewno nie zdążę na autobus i będę musiała czekać w przemoczonym ubraniu na następny, pomyślałam, szczękając zębami na samą myśl.
— Hej, ty! — usłyszałam z tyłu męski okrzyk i poczułam dotyk czyjejś dłoni na ramieniu.
Chłopak odwrócił mnie w swoją stronę i spojrzał na mnie tymi cudownie niebieskimi oczami, a ja traciłam powolutku kontakt z rzeczywistością.
— Spieszyłaś się na autobus, prawda? Ale niestety przez naszą niezaplanowaną kąpiel odjechał, a następny jest dopiero za godzinę. Nie mogę pozwolić, byś czekała tak długo przemoczona. Chodź, odwiozę cię! — powiedział i pociągnął mnie za sobą w stronę parkingu, prosto do wyglądającego na drogiego, czarnego samochodu. Odpalił silnik, po czym podszedł do tyłu samochodu i otworzył bagażnik. Ze środka wyjął ciemną bluzę oraz ręcznik, z którego wytrzepał odrobinki piasku. Obszedł auto z drugiej strony, otworzył drzwi i ręcznik położył na siedzeniu, a następnie podał mi bluzę.
— Wsiadaj — polecił, otwierając mi drzwi i wyciągając z mokrej, skórzanej kurtki komórkę. Grzecznie wykonałam jego polecenie. — Ogrzej się, a ja zadzwonię do domu, aby przygotowali ci ciepłą kąpiel i suche ubrania. Potem odwiozę cię do twoich rodziców.
A kiedy spanikowana zaczęłam kręcić głową, pogroził mi palcem i chamsko zamknął drzwi. Przyłożył telefon do twarzy i obrócił się bokiem, opierając o samochód, dzięki czemu mogłam popodziwiać jego profil.
Kruczoczarne włosy, z których spływały kropelki wody, opadały delikatnie na oczy, z tyłu sięgając do kołnierzyka kurtki. Delikatna opalenizna na twarzy, pewnie pamiątka po wakacjach w jakimś egzotycznym miejscu idealnie dopełniała obrazu bogatego chłopaczka z wyższych sfer. Miał prosty nos i mocno zarysowane kości policzkowe pokryte ciemnym meszkiem, bo zapewne rano zapomniał się ogolić. Wszystko, jak okiem sięgnąć, mówiło mi, że ten facet jest nierzeczywisty — zbyt idealny, aby znaleźć się w tym przyziemnym świecie z taką przyziemną dziewczyną jak ja. Zawstydzona odwróciłam wzrok od jego ciała, zamykając oczy i zapadając się głębiej w fotelu. W samochodzie unosił się mocny zapach męskiego ciała, szamponu do włosów, wody kolońskiej oraz waniliowej nutki wydobywającej się z odświeżacza, który otulił mnie niczym ciepły koc.
Musiałam chyba przysnąć, ponieważ następne, co pamiętam to wrażenie jakbym latała. Dopiero po chwili zorientowałam się, że byłam niesiona na rękach przez chłopaka. Z wciąż zamkniętymi oczami udawałam, że nadal śpię, aby choć trochę podsłuchać, o czym rozmawia mój wybawca. Jak prawdziwa, pełnokrwista bohaterka romansideł, hehe.
— Kto to, braciszku? — zapytał dziewczęcy głos, w którym pobrzmiewało zaciekawienie. — To pierwszy raz, kiedy przyprowadzasz dziewczynę do domu. Mama będzie w szóstym niebie!
— Cicho, Aislinn, nie widzisz, że śpi? Poza tym mówi się w siódmym niebie, dzieciaku. Dobra, przekaż mamie, że zaniosę ją do mojego pokoju i pójdę wziąć prysznic, więc niech na razie opanuje swoją ciekawość i jej nie budzi, jasne?
— Jak słońce, Kai! — odparła dziewczynka i, sądząc po odgłosach, pobiegła w dalsze części domu.
Jeszcze chwilę trwało nim dotarliśmy do jego pokoju, po czym zostałam delikatnie położona na miękkim materacu i przykryta kołdrą.
— Jesteś całkiem słodka, kiedy śpisz — powiedział cicho i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Momentalnie zerwałam się z łóżka i wyciągnęłam telefon, ale niestety przemókł. Cholera! A trzeba było wziąć wodoodporny, kiedy namawiali na niego…
Po piętnastu minutach, podczas których okazało się, że znajduję się na drugim piętrze, drzwi są zamknięte oraz nie ma żadnych sekretnych przejść — czyli zero możliwej drogi ucieczki — ktoś zapukał i delikatnie uchylił drzwi. Przez szparkę ukazała mi się głowa kobiety w średnim wieku z krótkimi blond włosami oraz błękitnymi oczami, zupełnie jak u tego chłopaka — Kaia, a za głową pojawiła się reszta ciała oraz ciuchy, które trzymała w dłoni.
— Moje biedactwo! Ten mój syn jest doprawdy niepoważny! Jak mógł spowodować, że taka urocza dziewczyna wylądowała w basenie i to w dodatku w marcu! — stwierdziła oburzona, podchodząc do mnie i chwytając w ramiona. Po chwili odsunęła się i przyjrzała się mej twarzy, mrużąc oczy. W jej spojrzeniu nagle dostrzegłam jakąś zmianę, jakby element układanki trafił na właściwe miejsce, a na ustach kobiety pojawił się wyraz zatroskania i współczucia — Jeszcze tego by brakowało, żebyś nam się przeziębiła! Naszykowałam ci ubrania, więc możesz się przebrać, byś nie zmarzła jeszcze bardziej. Tam jest łazienka, więc jak się przebierzesz, zejdź na dół. — powiedziała, uśmiechając się i wskazując lekko uchylone drzwi po drugiej stronie pokoju prowadzące do pomieszczenia większego niż cały mój pokój. Prędzej powiedziałabym, że to łaźnia, niż łazienka, ale cóż… ten typ tak ma.
Kiwnęłam głową na tak, bo co miałam innego zrobić? Już i tak byłam niegrzeczna, ponieważ nie powiedziałam dziękuję, ale w moim przypadku to uzasadnione. Kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wyszła, ponownie zostawiając mnie samą z moimi rozterkami typu „czy oni nie są seryjnymi mordercami albo gwałcicielami?” albo „ciekawe, ile policzą mi za zniszczenie skóry w samochodzie oraz ubrań tego chłopaka?”. Takie tam zwyczajne myślenie każdej nastolatki postawionej w takiej pospolitej sytuacji…
Po kąpieli oraz przebraniu się w śliczny sweter i bardzo obcisłe spodnie, u których i tak musiałam podwinąć nogawki, zeszłam powoli na dół. Podążałam za odgłosami rozmów oraz sztućców uderzających o talerze prosto do olbrzymiego pomieszczenia będącego jednocześnie kuchnią, jadalnią i pokojem dziennym. Od razu jak weszłam, wszystkie trzy głowy odwróciły się w moją stronę i zapanowało dziwne milczenie. Po chwili każdy zaczął mówić jeden przez drugiego, a ja tylko stałam spanikowana i zastanawiałam się, jak najlepiej stąd uciec, aż… Zostałam powalona od tyłu na ziemię, a nade mną rozległo się głośne szczekanie. Odwróciłam głowę i dojrzałam, że na moim kręgosłupie siedzi wielkie, białe psisko podobne do wilka i macha ogonem na wszystkie strony.
— Farren, złaź z niej! — rozkazał chłopak i pociągnął psa za obrożę, ściągając futrzane cielsko z moich pleców. — Leżeć — wydał polecenie spokojnym głosem, a pies natychmiast usłuchał i położył się na ziemi, cicho pojękując, natomiast brunet odwrócił się do mnie i uśmiechnął, unosząc jeden kącik ust ku górze.
Błagam, niech nikt mnie nie szczypie!
— Przepraszam za niego. Farren zachowuje się tak, gdy kogoś polubi, a to u niego rzadkość. Możesz się uważać za szczęściarę… Hm, jakoś wcześniej się nie przedstawiłem, więc… Jestem Kaito Nishikami, ale mów mi Kai, natomiast to jest moja rodzina. Ta kobieta, krzątająca się po kuchni i udająca, że wcale nie podsłuchuje…
— Bo nie podsłuchuję… Oj! — odezwała się blondynka i cicho zaśmiała. — Jestem Ryann, miło mi cię poznać, kochanie.
— Kontynuując, osoba przyglądająca ci się z zaciekawieniem to moja siostra, Aislinn, która pewnie już planuje, w jaką kreację cię ubrać.
W tym momencie słodka dziewczynka w blond kitkach i o równie niebieskich oczach co jej brat i matka pojawiła się przede mną i okrążyła moją osobę, mrucząc coś pod nosem, po czym przytuliła się do mojej tali i uśmiechnęła.
— Chcę być projektantką mody, więc pozwól mi stworzyć dla ciebie jakąś sukienkę. Zawsze chciałam mieć rudą modelkę! A ty jesteś…?
Uwierzcie mi, że w tym momencie naprawdę chciałam móc się odezwać, aby nie zawieść tej małej, spoglądającej na mnie szeroko otwartymi, roziskrzonymi oczami oraz jej brata i matki, którzy okazali mi o wiele więcej ciepła niż oczekiwałam od zupełnie obcych ludzi. Niestety, czas ma taką okrutną właściwość, że nieważne jak mocno chcielibyśmy go cofnąć i tak wciąż będzie płynął swoim biegiem, nie zważając na błagania i prośby ludzi.
Pokręciłam tylko smutno głową i wskazałam na swoje gardło, zniżając się jednocześnie do wysokości dziewczynki, której oczy nagle przygasły, a uśmiech przestał gościć na jej delikatnych usteczkach. Narysowałam palcem w powietrzu litery A-R-I-A, jednak dziewczynka najwidoczniej zrozumiała tylko A.
— Annabeth? — zapytała, a ja pokręciłam głową. — To może Annabell? Zupełnie jak u księżniczki!
Ponownie pokręciłam głową i palcami wskazałam coś krótszego. — Ailla?
— Ariel? — wtrącił się chłopak dziwnie zmienionym głosem, a mnie serce podeszło do gardła. Pokręciłam głową bardziej nerwowo i pokazałam, że są blisko. — A co powiesz na Arię?
Tak! To jest to! Pokiwałam głową na tak i uśmiechnęłam się do dziewczynki.
— To piękne imię, Ario. — odezwała się Ryann, kładąc talerze z parującym jedzeniem na stole, a w jej głosie dosłyszałam te nuty współczucia, których tak nienawidziłam. — Chodź, zjemy, a potem znajdę ci coś do pisania, abyś mogła z nami jakoś porozmawiać.
Podeszłam do stołu i spojrzałam w bok prosto w te piękne oczy, od których miękły mi kolana.
— Pozwól — odezwał się cicho i, wciąż spoglądając mi w oczy, odsunął krzesło niczym prawdziwy gentleman.
Podczas posiłku mała Aislinn zadawała mi tak dużo pytań, na które starałam się jakoś odpowiadać za pomocą gestykulacji, co za każdym razem wywoływało atak śmiechu w dziewczynce, aż w pewnej chwili stwierdziła:
— Zagrajmy później w karambole na drużyny! Ty i ja przeciwko mamie i Kaiowi. Jestem przekonana, że nikt nas nie pobije!
— Lin, przede wszystkim to są kalambury, nie karambole, a poza tym chyba zapomniałaś, że to ja jestem niezwyciężonym mistrzem! — odezwał się Kai i potargał dziewczynce włosy.
— Ale i tak byśmy wygrały! I nie miałybyśmy żadnych punktów ujemnych za odzywanie się…
— Aislinn! — przerwała jej matka, rzucając ukradkowe spojrzenie w moją stronę.
Naprawdę, nienawidziłam tego, kiedy ludzie zachowywali się tak, jakby to, że nie mogę mówić, robiło ze mnie osobę, z którą trzeba się obchodzić jak z jajkiem. Jeśli mogłabym, wykrzyknęłabym całemu światu, że nie mam depresji ani myśli samobójczych, ale skoro nie mogłam, uśmiechnęłam się tylko ciepło do dziewczynki i machnęłam ręką, że nic się nie stało.
Po skończonym obiedzie, Ryann przyniosła mi plik karteczek oraz długopis, pytając również czy nie chciałabym zostać jeszcze trochę. Odparłam, oczywiście pisząc na kartce, że w domu pewnie się martwią, a zamókł mi telefon i nie mogłam ich powiadomić, co się stało.
Kobieta kiwnęła głową, sygnalizując, że rozumie, po czym przytuliła mnie szybko i uśmiechnęła się ponownie.
— Odwiedź nas jeszcze kiedyś, dobrze?
Podziękowałam im za wszystko i, zapewniając, że kiedyś ich jeszcze odwiedzę, zamknęłam za sobą drzwi, dołączając do stojącego na podjeździe chłopaka. Spoglądał na mnie z dziwną miną, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymywał. Ponownie otworzył mi drzwi do samochodu, po czym sam wsiadł i przekręcił kluczyk w stacyjce. Wcześniej napisałam mu ulicę, gdzie mieszkam oraz rozrysowałam szybką mapkę dojazdu, więc teraz siedzieliśmy w ciszy, nasłuchując delikatnego pomruku silnika, podczas gdy auto mknęło wąskimi, krętymi uliczkami, zalanymi późno popołudniowym światłem zachodzącego słońca.
Czy nie każda dziewczyna marzy o tym, aby jechać super drogim samochodem z super przystojnym chłopakiem w stronę zachodzącego słońca? Cóż, jak widać nie każda, ponieważ naprawdę wolałabym być w milionie innych miejsc, niż wsłuchiwać się w tę krępującą ciszę panującą między nami. No heloł, to w końcu ja tu nie mogę mówić, a nie on!
Na szczęście po kilkunastu minutach podjechaliśmy pod mój dom, właściwie chatkę Puchatka w porównaniu do tamtej willi, a Kai zgasił samochód i odwrócił się w moją stronę, przeczesując włosy palcami w wyrazie konsternacji lub zakłopotania. Wyglądał tak słodko z tą niepewnością wymalowaną na twarzy, że moje serce mimowolnie zabiło szybciej.
— Przypominasz mi kogoś… Moją przyjaciółkę z dzieciństwa — odezwał się cicho i jeszcze dokładniej przyjrzał mojej twarzy. — Właściwie, mogłybyście być bliźniaczkami, tylko że ona była niebieskooką blondynką oraz nazywała się Ariel.
Nie wiem, jak nazwać to, co w tamtej chwili wykonało moje serce, może czymś pomiędzy zatrzymaniem się, podejściem pod gardło czy obrotem o trzysta sześćdziesiąt stopni. Może wszystkim naraz, ale na pewno pomyślałam wtedy, że to niemożliwe albo raczej, że to nie może być prawdą.
Postarałam się, aby moja twarz nie zdradziła żadnych oznak szoku, choć w moim mózgu toczyły się batalie miliona myśli, z których każda chciała dojść do głosu jako pierwsza. Boże, błagam, jeśli istniejesz, spraw, bym jak najszybciej mogła wysiąść z tego samochodu!
Podniosłam brwi w geście zapytania, jednak Kai odwrócił tylko wzrok i spojrzał na drogę przed sobą.
— Zapomnij. To i tak niemożliwe, w końcu muszę się z tym pogodzić. Dobranoc, Ario.
Tak! Dzięki ci Boże! Czasem naprawdę przydajesz się do czegoś! Pokiwałam głową, udając całkowity spokój, i napisałam „dziękuję”, po czym wysiadłam z samochodu. Nie oglądając się za siebie, weszłam do domu i wypuściłam powietrze z ust jak przekłuty balonik. Gdy tylko drzwi zamknęły się za mną, zaczęłam oddychać jakbym przed chwilą przebiegła maraton.
— Co tak późno dzisiaj?! Dlaczego nie odbierałaś telefonu?! Martwiłam się o ciebie! — usłyszałam gniewne nawoływanie z kuchni, więc poszłam się przywitać z Zoë, pisząc po drodze skrócone wyjaśnienia.
Zoë nie była moją matką, tylko jej młodszą siostrą, która zaopiekowała się mną pięć lat temu. Naprawdę podziwiałam tę niepozorną kobietę o wyglądzie prawdziwego kujona z brązowymi włosami związanymi w warkocz oraz z olbrzymimi okularami zakrywającymi połowę jej ślicznej twarzy. Kochałam ją ponad wszystko, jednak tym razem czułam się jak żywy trup i nie miałam ochoty na dokładniejsze wyjaśnienie tego całego szamba, w jakie wpadłam.
— Cóż, przystojny facet i woda zawsze przysporzą ci kłopotów — skwitowała krótko, krojąc jabłko na ćwiartki i podając mi je na talerzu, a ja uśmiechnęłam się na te słowa.
Kto jak kto, ale Zoë najlepiej potrafiła polepszyć komuś humor. Działała na tej samej zasadzie co ciepły koc oraz kubek gorącej czekolady. Pocałowałam ją w policzek i odwróciłam się, aby pójść do swojego pokoju, jednak cichy głos Zoë zatrzymał mnie i sprawił, że nie mogłam się ruszyć choćby o milimetr.
— Wyznaczyli termin — szepnęła i przerwała na chwilę, spoglądając na mnie smutnymi brązowymi oczami. — W piątek o dwudziestej mamy zarezerwowany lot.
Nie odwracając się, kiwnęłam głową i wyszłam z kuchni. Wbiegłam po schodach i zatrzasnęłam drzwi do pokoju, po czym rzuciłam się na łóżko.
Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Mnie naszły legionem, zupełnie jak fala tsunami, niespodziewanie niszcząc wszystko. Nie mogłam się zakochać. Nie ja. Nie w nim. Nie teraz. To było zupełnie jak jakiś chory żart ze strony wszechświata, aby dać mi tylko trzy dni na miłość. Miłość, która nie mogła ujrzeć światła dziennego, bo zadałaby tylko ból mnie i jemu. Sprowadziłaby samo cierpienie, którego już i tak miałam dosyć, on zapewne też.
Wstałam z łóżka i podeszłam do stojącej w rogu szafy. Na samym jej dnie stała ozdobna szkatułka, której nie widziałam pięć długich lat, podczas których każdego dnia zastanawiałam się, czy jeśli ją otworzę, to czy to coś zmieni. A dzisiaj tak po prostu wyciągnęłam ją i otworzyłam, jakby nigdy nic. Musiałam się upewnić, że on to naprawdę on.
Przejrzałam zawartość szkatułki, starając się nie spoglądać zbyt długo na różne przedmioty, ponieważ to wszystko zawierało w sobie bolesne wspomnienia. W końcu znalazłam to, czego szukałam. Plik starych i zakurzonych zdjęć dziewczynki i chłopca. Blondynki ze szczerbatym uśmiechem oraz ciemnowłosego, grubego chłopczyka wpatrzonego w kadr oczami w kolorze nieba po burzy.
Spojrzałam na podpis z tyłu zdjęcia napisany delikatnym, pochyłym pismem mojej mamy. „Ariel i Toto, 8 lat — pierwszy pocałunek. Już planujemy ślub!”.
Tak, to na pewno on! Ma ten sam zabawny błysk w oczach oraz identyczny półuśmiech. Czasem los naprawdę potrafi być okrutny. Toto to Kai, Kai to Toto — mój przyjaciel z dzieciństwa, którego nie widziałam pięć lat, czyli mówiąc prościej, chłopak, którego kochałam od zawsze.
           Jednak nie mogłam powiedzieć Kaiowi prawdy. Nie teraz, gdy dopiero co go odzyskałam. Tak więc postanowiłam zachować to wszystko w sekrecie i postarać się unikać go przez te trzy dni. Myślałam, że to najlepsza opcja, która nie przysporzy nam ponowne bólu. Niestety czasem los ma ostatnie zdanie do powiedzenia.

3 komentarze:

  1. Jestem pod wrażeniem!
    Wciągnęła mnie ta notka tak bardzo, że chcę więcej, więcej! Błagam dajcie mi, jeszcze coś do poczytania na tym blogu! Piszesz cudownie, ujmuje mnie to bardzo! Znalazłaś bardzo fajny wątek, który możesz poprowadzić na kilka sposobów. Ciekawa jestem, jak potoczy sie dalej życie dziewczyny.
    Przypadek i nowa znajomość...wydaje mi się, że będziesz dążyć do tego, by te osoby poczuły coś do siebie. Ale nie chcę wyprzedzać, chcę kolejną notkę jak najszybciej! :*
    Zapraszam Cię również do poczytania mojej historii - http://blyszczacy-diament-zycia.blogspot.com. Życzę weny w kolejnej notce :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej,
      bardzo mi miło, że spodobała ci się notatka. Całość Melodii ma zaledwie 4 części, a kolejna pojawi się już za tydzień, więc zapraszam do komentowania
      Pozdrawiam, Amnesia.

      Usuń
  2. Po pierwsze – Kai i wygląd Kaia. Kai zawsze będzie mi się kojarzył z najpiękniejszym (albo drugim z najpiękniejszych xD) uśmiechem na świecie, bo Kai z The Gazette. Wygląd Kaia to kwestia, która działa na mnie zawsze jak magnes, bo niebieskie oczy.

    Ciekawa jestem, dlaczego bohaterowie się nie widzieli. Ich uczucie musi być naprawdę silne, skoro oboje aż tak miękną na swój widok, co bardzo mnie cieszy. A to, że bohaterka ma dystans do siebie, tylko dodaje jej uroku.

    W ogóle po lekturze tego bloga stwierdzam, że jesteś materiałem na polską Ai Yazawę. Jeśli stworzysz romans tak dobry, jak dobra była w moim odczuciu Nana, to masz u mnie dozgonne propsy :D

    Pozdrawiam,
    Hagiri z Rozmów Międzymiastowych

    OdpowiedzUsuń