niedziela, 17 kwietnia 2016

Las świetlików

Tego lata skwar lał się z nieba. Spływał na ziemię obłędnymi falami, prowadzając ludzi na skraj rozpaczy. Nie pomagały lody, zimne napoje ani wiatraczki. Jedynym ukojeniem dla zmęczonych słoneczną patelnią duszy i ciała stanowiła orzeźwiająca kąpiel. Czy to w basenie, czy, tak jak ja wolałam, w morzu.
I może właśnie dlatego wcale nie byłam tak zadowolona z wyjazdu do babci, jak można by się spodziewać. Oczywiście, uwielbiałam tutaj przyjeżdżać, bo, szczerze mówiąc, jedynie u babci miałam pełną swobodę do spania do południa i całkowitego nic-nie-robienia przez resztę dnia. W dużym, jak nie największym stopniu, do mojego uwielbienia tego miejsca — chociaż była to prawdopodobnie największa dziura we wszechświecie — przyczyniła się sama babcia Berenika. Nigdy w życiu nie poznałam tak niesamowitej osoby. Babi nigdy nie zachowywała się jak starsza paniusia z miasta ani omamiony przez kościół moherowy berecik. Babcia była po prostu babcią — najukochańszą istotą chodzącą po ziemi, chociaż czasami darła się gorzej niż tyranozaur.
Właśnie dlatego po roku ponownie stałam na przystanku autobusowym na tej zatęchłej, zabitej dechami wsi, uśmiechając się szeroko niczym małe dziecko. Niebo przybrało intensywnie pomarańczowo-różowy kolor, który zawsze starałam się uwiecznić za pomocą pasteli na moich pracach, ale nigdy nie potrafiłam oddać dokładnie tej samej barwy.
Dziarskim krokiem przeszłam te kilkaset metrów dzielące przystanek od domu, w którym wychowała się moja mama. Po drodze mijałam dawno niewidziane budynki, które nadal pozostały takie same jak w mojej pamięci. Gdzieś w trawach porastających pobocze świerszcze cykały serenady. Na dzikich, powykręcanych od starości jabłonkach siedziały ptaki, ćwierkając między sobą. Gdziebym się nie rozejrzała, widziałam, smakowałam i czułam pełną, niezaprzeczalną… wolność.
Jak tylko pojawiłam się przy starej bramie, od której odłaziła farba, ukazując kilka warstw różnorodnych kolorów, powitało mnie zajadłe, wściekłe ujadanie dwóch psów — wilczura oraz małej, rudej przybłędy o kulawej łapie, którą przygarnęła babcia parę lat temu. Zdziwiłam się, ponieważ jeszcze nigdy psy nie zachowywały się tak hałaśliwie w stosunku do mnie. Może mnie nie poznały? W końcu człowiek bardzo widocznie zmienia się przez parę miesięcy, a co dopiero przez rok!
Szczekanie psów zaalarmowało jedyną mieszkankę niewielkiego, otynkowanego na biało domku, na którego ścianach wspinały się różane krzaki, oplatając wysokie kraty sięgające okien. Kobiecina wystawiła głowę przez firankę zawieszoną w drzwiach i podniosła rękę ku oczom, by dojrzeć intruza.
— Cześć, babciu! — zawołałam, machając jej na powitanie. — Przygarniesz niezapowiedzianego gościa?
Kobieta opuściła dłoń od twarzy i zbiegła po schodkach, pędząc co tchu do bramy, a psy pałętały się pomiędzy jej nogami.
— Felicjo, czy to ty, drogie dziecko? — zapytała z niedowierzaniem, stając przede mną.
Teraz w pełni mogłam dojrzeć jej niewielką postać przyodzianą w luźną, żółtą sukienkę w słoneczniki. Krótko ścięte, farbowane na jasny blond włosy opadały na przyozdobioną mimicznymi zmarszczkami twarz, zahaczając o oprawki czerwonych, drucianych okularów. Ponownie podniosła ręce do twarzy, a jej niebieskawe oczy lustrowały moją osobę.
— Och, to naprawdę ty! — Wyciągnęła dłonie ponad bramą, dotknęła moich brązowych włosów i przejechała palcami po policzku.
Uśmiechnęłam się do niej, po czym weszłam przez furtkę i należycie ją przytuliłam. Tak bardzo stęskniłam się za tym dotykiem!
— Wróciłam, babciu, wróciłam — szepnęłam jej do ucha, czując, jak kobieta drży w uścisku.
Po tych żywnych uściskach, towarzyszących zupełnie jak spotkaniom po długich latach, w końcu razem z babcią udałyśmy się do domu. Berenika nakazała mi, bym usiadła w kuchni, a ona sama nastawiła elektryczny czajnik z wodą.
Z sentymentem rozglądałam się po niewielkim pomieszczeniu. W rogu wciąż stał stary, kamienny piec, który lata swej świetności przeżywał, gdy moja mama była jeszcze berbeciem latającym po podwórku w tetrowych pieluchach, przyprawiając tym samym dziadka o zawał za każdym razem, gdy „zaliczała glebę”. Na ścianach pomalowanych niebieską farbą widać było zacieki po ostatnich deszczach, ponieważ dach przeciekał już od starości, a ojciec nie miał jeszcze wystarczająco czasu i ochoty, żeby się zjawić, by coś zrobić z tym fantem. Nawet ten obraz domu zatrzymanego w czasie jakieś trzydzieści-czterdzieści lat temu dopełniały szafki i komody wykonane ze sklejki pomalowanej na biało w dziwne szaro-bure esy-floresy. Nie wiem, co twórca miał na myśli przy projektowaniu tego dziwactwa, ale na pewno nie był w pełni zdrowy na umyśle…
Ostatnim elementem zwracającym na siebie uwagę było zdjęcie: stare, zniszczone w niektórych miejscach, wyblakłe od światła, ale wciąż zapierało mi dech w piersiach, chociaż nie przedstawiało nic nadzwyczajnego. Na zdjęciu widnieli babcia Berenika i dziadek Janek w dniu ich ślubu. Prawdopodobnie chodziło o szczęście bijące z ich oczu. Moje oczy były jedynie puste.
Przeniosłam wzrok na babcię spoglądającą na mnie w zamyśleniu, a na jej wąskich ustach pojawił się uśmiech.
— Wydoroślałaś. Wyładniałaś. Nabrałaś kobiecych kształtów — zauważyła, na co zaczęłam się śmiać.
— Dzięki, zawsze mogę liczyć na twoje pocieszenie — zażartowałam, przewracając oczami.
Spojrzałam na swoje ręce, które nawet w tych upałach wydawały się zimne.
— Dlaczego tutaj jesteś?
Czajnik wydał przeciągły, piszczący, wręcz drażniący uszy dźwięk.
— Złożyłam obietnicę. — Podniosłam na nią wzrok, zaglądając jej w oczy.
Kobieta jedynie potaknęła, po czym chwyciła czajnik i zaparzyła herbatę w kubkach. Podała mi jeden i chociaż umierałam z duchoty, wzięłam łyk napoju, a gorąca para dmuchnęła mi w twarz, pozostawiając na skórze delikatne wrażenie chłodnego deszczu.
Obracałam czerwony kubek w dłoniach, przejeżdżając palcami po napisie „Najlepsza babcia na świecie”, a na moich ustach pojawił się uśmiech. Sama podarowałam ten kubek babci w zeszłe wakacje. Wyszukałam go na targach w miasteczku obok. Wtedy jeszcze wszystko było wspaniale, chociaż udawałam zupełnie inaczej.
— Myślisz, że się ucieszy, gdy mnie zobaczy? — spytałam niepewnie.
Kobieta podeszła do stolika i złapała mnie za dłoń. Nic nie powiedziała — nie musiała. Wiedziałam, co chce mi przekazać. Skoro zaszłam już tak daleko, muszę dotrzymać obietnicy. Dla siebie, dla niego, dla nas.
— Idę! — oświadczyłam, podnosząc się z miejsca. Sięgnęłam po swoją torbę na ramię, gdzie miałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, po czym z uśmiechem odwróciłam się do kobiety.
Babcia Berenika zaśmiała się ciepło i ponownie mnie przytuliła.
— Wróć przed zmrokiem!
Wybiegłam z domu i pognałam do bramy. Filo — olbrzymi owczarek niemiecki — leżał przy bramie i spoglądał na mnie piwnymi oczami.
— Widzisz, Filuś? Jestem tą samą Felicją co rok temu — rzuciłam do psa, na co ten zaskomlał cicho, gdy wychodziłam przez furtkę, odprowadzając mnie wzrokiem. Odwróciłam się do niego, a pies położył łeb na łapach, patrząc się smutnym wzrokiem w przestrzeń.
Wzięłam głęboki wdech i pobiegłam ulicą pod górkę — aż na sam szczyt. Do małego lasku, przy którym zaczynała się dróżka prowadząca do jego domu. Ścieżka biegła kilkadziesiąt metrów w głąb, a na całej jej długości rosły drzewa jaśminu, wydzielając intensywny, słodki, kwiatowy zapach. Zapach, którego szczerze nienawidziłam przez całe swoje dzieciństwo, a wszystko właśnie przez tę samą osobę, do której domu zmierzałam. Jednak teraz… teraz był to mój ulubiony zapach. Szłam powoli, rozkoszując się cudownym aromatem kwiatów i lasu oraz wsłuchując się w ciszę wypełnioną jedynie chrzęstem żwiru pod nogami.
Pamiętałam, jak się poznaliśmy. Ten pierwszy raz, gdy babcia Berenika przyprowadziła mnie do jego domu. Tą samą ścieżką, którą teraz ja zmierzałam.
***
Podniosłam maleńką dłoń do twarzy, ponieważ prześwitujące zza listków jaśminu słońce drażniło oczy.
— Daleko jeszcze? — wyjęczałam głosem charakterystycznym dla siedmioletniej dziewczynki. — I czy naprawdę musimy tam iść?
— Już niedaleko — odparła babcia, ciężko wzdychając na moje jęczenie. — I tak, musimy tam iść. Chcę się spotkać z moją koleżanką, poza tym jest tam chłopczyk w twoim wieku. Możecie się pobawić wspólnie.
— Ale ja nie chcę! — jęknęłam znowu, na co babcia posłała mi srogie spojrzenie, tym samym zamykając mi buzię.
Niezadowolona szłam potulnie koło babci, a słodki zapach jaśminu wypełniał mi nozdrza. Po chwili zobaczyłam chatkę zbudowaną z czerwonej cegły, z brunatnymi okiennicami otwartymi na oścież, pod którymi stały donice pełne słoneczników kołyszących się na wietrze.
Przystanęłam na chwilę zauroczona tym widokiem, a babcia podeszła do drzwi i zajrzała do środka.
— Lidka! — zawołała, na co z głębi domu ktoś, prawdopodobnie owa Lidka, odparła, że już idzie.
Babcia nie czekając na zaproszenie, weszła do środka, zupełnie zapominając o pozostawionej samej sobie wnuczce. A ja jako ciekawskie dziecko zaczęłam się z zainteresowaniem przyglądać wszystkiemu wokół. Okręciłam się na pięcie i przeszłam kilka kroków dalej pod schowaną w cieniu gruszy starą huśtawkę, na której smacznie drzemał kot o biało-szarym futerku z charakterystyczną czarną plamą wokół lewego oka.
Każda mała dziewczynka jest miłośniczką wszystkiego, co się rusza, szczególnie gdy jest małe i puszyste. Podeszłam więc do kotka z zamiarem pogłaskania go i ponoszenia jak żywą lalkę.
— On nie lubi obcych. — Usłyszałam za swoimi plecami dziecięcy głosik, więc szybko odwróciłam się, stając twarzą w twarz z chłopcem o brązowych włosach troszkę przydługich jak na chłopięce standardy.
Miał na sobie koszulkę z Batmanem i ciemnozielone spodnie.
— Mnie polubi — odparłam pewna siebie. — Tak w ogóle kim jesteś? — Jako dziecko byłam bardzo bezpośrednia i zawadiacka. Lubiłam się ścigać z chłopcami z mojej szkoły zamiast bawić lalkami z innymi dziewczynkami.
— Ty pierwsza. — Podniósł rękę i zgarnął ciemne kosmyki opadające mu na twarz, a na jego dłoni zauważyłam plasterek z Kubusiem Puchatkiem.
Prychnęłam pod nosem i założyłam ręce na tułowiu, wyrażając w ten sposób swoje oburzenie i skandaliczność zachowania tego chłopca. Stałam tak chwilę, nie mając zamiaru się w ogóle odzywać, bo myślałam, że moje milczenie złamie jego podejście i sam się przedstawi. Niestety, nic z tego. Chłopiec tylko patrzył się na mnie ciemnobrązowymi oczami, które wydawały mi się jakieś takie dziwne i lekko przerażające. Miały w sobie pewnego rodzaju smutek, który wciągał osobę zapatrzoną w nie i nie pozwalał jej już wypłynąć na powierzchnię. Odwróciłam wzrok.
— Felicja. — W końcu się złamałam, jednak nie podniosłam oczu, a jedynie wpatrywałam się w swoje czerwone sandałki z kwiatkami, zakurzone i pełne plam czy to od ziemi, czy od trawy.
— Jestem Maks — odpowiedział chłopiec chłodno i, nie oglądając się na mnie, podszedł do huśtawki i pogłaskał kota.
Zwierzątko obudziło się ze snu i podniosło łebek w oczekiwaniu na pieszczoty. Poszłam w ślady Maksa, podeszłam do kota, wyciągając rękę w jego stronę. Dachowiec momentalnie otworzył szeroko złote oczy i nim się obejrzałam, zatopił pazury w mojej dłoni.
Pamiętam, że mój krzyk i płacz, który zaalarmował biedną babcię Berenikę myślącą, że może mnie ktoś morduje, było słychać w całej wsi. Staruszka wraz z panią Lidką szybko zabrały mnie do domu i posadziły w kuchni na taborecie. Pomiędzy kolejnymi przemywaniami rany, Maks zjawił się w kuchni z tym paskudnym kocurem na rękach i usiadł po drugiej stronie, patrząc na mnie zimnym, wręcz bezlitosnym, jak na takie małe dziecko, wzrokiem.
— Ostrzegałem cię. Przynajmniej teraz masz nauczkę — mruknął pod nosem, ale na tyle głośno, bym go usłyszała.
W tym momencie rozpłakałam się jeszcze bardziej i znienawidziłam dwie istoty na tym świecie: kocura (o którym dowiedziałam się w późniejszych latach, że nazywa się Pirat przez tę łatkę na jego oku) oraz małego szatyna o zimnym spojrzeniu: Maksa, z którym miałam od tego czasu spędzać zdecydowanie o wiele więcej czasu, niżbym wolała.
Skończyło się lato, wróciłam do domu. Ale Maks dalej pozostał w mej pamięci jako niemiłe wydarzenie z wakacji. Miałam nadzieję, że tamto lato po pierwszej klasie podstawówki będzie naszymi ostatnimi. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo mogę się mylić, ponieważ od tamtej pory spędzaliśmy każde wakacje razem, czy tego chcieliśmy czy nie.
***
W wieku dwunastu lat zaczęło mi się powoli nudzić na wakacjach, bo przecież ile można oglądać seriale, leżąc do południa w łóżku? Tak więc po wielu namowach babci w końcu poszłam do znienawidzonego przeze mnie miejsca i do najgorszego chłopaka na świecie.
Spotkałam go w połowie ścieżki. Miał na sobie czarną koszulkę (prawie zawsze miał na sobie coś czarnego lub ciemnego) i ciemnoniebieskie jeansy. Włosy jak zawsze w kompletnym nieładzie, wzrok wbity w ziemię, ręce w kieszeniach.
— A gdzie to się wybieramy? Czyżby na randkę? — zażartowałam ironicznie, wyrywając go z zamyślenia. Podniósł na mnie brązowe oczy, a jego mina zrzedła.
— Och, to znowu ty. Idę z kolegami do baru, więc się odczep.
— Wiesz co? Potowarzyszę ci, żeby sprawdzić, czy przypadkiem mnie nie okłamujesz — odpowiedziałam wesoło i ruszyłam z nim ramię w ramię.
Dom Maksa znajdował się w bocznej uliczce odchodzącej od głównej drogi, jako jedynej asfaltowej, która łączyła wieś Mączniczek z miasteczkiem Połonice. W sumie Połonice nie były aż taką czarną dziurą, ponieważ znajdowały się tam nieliczne sklepy, szkoła oraz bar-kawiarnia, czyli ulubione miejsce tutejszych dzieciaków często odwiedzane po szkole, tudzież w trakcie szkoły. Dla mnie — dziewczyny z miasta — cała ta wsiowa rzeczywistość była czasami wręcz śmieszna. W roku szkolnym częściej bywałam z koleżankami w jakichś miejscach w mieście niż w domu. Jednak była jedna rzecz, która mnie zachwycała w tej mieścince. Mianowicie był to średniowieczny zameczek. Niewielki, utrzymany w bardzo dobrym stanie zamek otoczony olbrzymimi starymi drzewami (niektóre z nich miały nawet po sto pięćdziesiąt lat) położony na wzniesieniu i górujący nad całą miejscowością.
Oczywiście, sam zamek był zamknięty dla zwiedzających, jedynie w czasie niektórych uroczystości stawał otworem i wtedy można było podziwiać zachwycające wnętrze, ale przed zamkiem znajdował się plac pałacowy. Ustawiono tam ławeczki, stoliki do gry w szachy i inne takie. Ogółem było to miejsce, gdzie można przysiąść i w ciszy pomyśleć lub popodziwiać piękno natury.
Poniżej zamku znajdował się bar „Fosa” nazwany tak z racji tego, że rzeczywiście — w tym miejscu kilkaset lat temu znajdował się głęboki na kilka metrów rów wypełniony wodą. Nie była to miejscówka najwyższych lotów. Niewielki budynek z odrapanymi ścianami pomalowanymi w środku na czerwono; wszędzie unosił się zapach dymu tytoniowego i smród starego oleju do pieczenia frytek.
Maks od razu zauważył swoich dwóch kolegów, którzy wyglądali jak takie małe wersje osiedlowych dresów  w wydaniu letnim — białe podkoszulki z logami sportowych marek, krótkie spodenki i obowiązkowe sportowe obuwie w jak najbardziej fluorescencyjnych, rażących w oczy kolorach. Jeden z nich był niebieskookim ciemnym blondynem, a drugi miał bardzo ciemne włosy i niemal czarne oczy.
Maks podszedł do nich i przywitał się od razu, natomiast ja stanęłam przy stole, nie wiedząc, co zrobić. Mój najbardziej znienawidzony przeciwnik spojrzał na moją lekko przerażoną minę i przewrócił oczami.
— Chłopaki, to jest Felicja. Felicjo, to są moi koledzy: Pietrek — wskazał blondyna — i Stefek. — Ciemnowłosy uśmiechnął się głupio. Maks przesunął się kawałek, żeby zrobić mi miejsce przy stole.
— Cześć — powiedziałam, siadając.
Zapadła chwilka ciszy, jednak na niedługo. Już po chwili chłopcy zajęli się rozmawianiem o swoich rzeczach, a ja poczułam się bardzo, ale to bardzo niechciana w tamtym miejscu. Jednak sama wpakowałam się w tę sytuację, więc musiałam to jakoś wytrzymać.
W pewnym momencie zachciało mi się do łazienki, więc wstałam szybko od stołu, mówiąc:
— Przepraszam na chwilkę. — I szybkim krokiem zniknęłam w toalecie.
Obmyłam twarz zimną wodą, patrząc sobie głęboko w niebieskawo-szare oczy.
— Jeszcze tylko trochę, wytrzymasz — szepnęłam do siebie i chwyciłam za klamkę, chcąc otworzyć drzwi, jednak w tym momencie doleciał do mnie niezbyt cichy komentarz wypowiedziany z ust jednego z kolegów Maksa.
— To twoja dziewczyna?
— Nie, tylko koleżanka — padła zdawkowa odpowiedź.
— To dobrze. Myślałem, że celujesz wyżej niż w takie brzydkie okularnice bez cycków.
— Dokładnie. Widzieliście jej twarz? Wygląda, jakby kopnął ją koń. Nie mogłeś się jej pozbyć, zanim tu przyszedłeś?
— Przyczepiła się do mnie — warknął Maks. — Moja babcia każe mi być dla niej miłym, ponieważ moja babcia i jej babcia to koleżanki. Jakbym mógł, to bym się jej pozbył już dawno.
Nie wiem, czego się spodziewałam po Maksie. Zdawałam sobie sprawę, że mnie nie lubi, ale jednak nigdy nie sądziłam, że może tak myśleć. Wtedy moje małe serduszko pękło po raz pierwszy przez jego słowa.
Wyszłam z toalety, podeszłam do stolika i spojrzałam Maksowi w oczy.  Przy stoliku zapanowała całkowita cisza. I chyba wtedy domyślił się, że wszystko słyszałam. Spuścił wzrok, a mi wezbrały łzy. Nie mówiąc zupełnie nic, wyszłam spokojnym krokiem z baru, przeszłam kilka metrów, po czym puściłam się biegiem na przełaj przez polankę pomiędzy barem a zameczkiem. Wbiegłam po schodach ukrytych w cieniu drzew, nie zatrzymując się, chociaż bolały mnie płuca, a widok zamazywał się przez łzy płynące ciurkiem.
W końcu lasek się skończył i przed oczami stanął mi zamek. Pospiesznie obeszłam go dookoła, szukając jak najbardziej ustronnego miejsca. I w końcu je znalazłam. Z daleka dostrzegłam niewielką, kamienną altankę usadowioną na skraju lasu. Jej ściany obrastał winobluszcz, jakby otulał budynek swoimi długimi rękami.
Prowadziła tam wąska ścieżka przebiegająca przez środek trawnika. Niewiele myśląc, dalej popędziłam dróżką, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w cieniu i chłodzie budowli. Jak najdalej od tych okropnych chłopców, a przede wszystkim od Maksa.
Wewnątrz zaskoczyło mnie delikatne piękno przejawiające się w żłobieniach na suficie będących misternymi roślinnymi ornamentami. Rzeźbione liście winorośli z pąkami owoców okalały cztery kolumny, pomiędzy którymi ustawiono trzy ławeczki. Budynek z zewnątrz i od środka, a także same siedziska, został zrobiony z kamienia otynkowanego i pomalowanego na biało. W niektórych miejscach woda pozaciekała, zostawiając ciemniejsze plamy, a w innych odpadły fragmenty farby, pozostawiając za sobą niewielkie, postrzępione na obwodzie dziury. Mimo tego wszystkiego altanka miała w sobie coś magicznego. Majestatycznego. Oczami wyobraźni widziałam mieszkanki pałacu, które spotykały się tutaj z przystojnymi książętami na wieczorne schadzki.
Usiadłam na ławeczce, podkurczając nogi i, oparłszy podbródek na kolanach, zasłoniłam twarz dłońmi. Nigdy nie zakładałam, że Maks może tak o mnie myśleć. To prawda — nasza znajomość nie była na początku dobrowolna, ale to nie oznaczało, że mógł powiedzieć coś takiego!
Łkanie wyrwało się z piersi, wibrując coraz głośniej niezagłuszone żadnymi dźwiękami. Nawet powietrze stało; nie było najmniejszego powiewu wiatru, a ptaki chwilowo umilkły. Na dłoniach poczułam kolejne ciepłe kropelki, które spłynęły po skórze, upadając na podłogę ułożoną z szarego kamienia.
Nie rozumiałam tego wszystkiego! Maks był okropnym człowiekiem; w tamtym momencie naprawdę nienawidziłam go. A jednak jego słowa dotknęły najczulszych miejsc mojej duszy. Nieraz wyzywaliśmy się, popychaliśmy, obrażaliśmy się na siebie, jednak nigdy wcześniej nie powiedział o mnie jak o rzeczy zbędnej. I to w dodatku obcym osobom! Nie mogłam tego zaakceptować. Chciałam z nim porozmawiać i jednocześnie nie miałam najmniejszej ochoty oglądać go więcej na oczy.
Nagle usłyszałam Maksa wołającego moje imię. Szukał mnie, tylko dlaczego? Czyżby jego koledzy wkurzyli się na niego, bo rozwaliłam im spotkanie? Może chciał mi powiedzieć, że mam się od niego odczepić?
Sparaliżował mnie strach; nie chciałam stracić tego chłopaka, ale także nie chciałam, żeby mnie teraz znalazł. Po co miałabym dać mu kolejny powód do wyśmiania mnie, ponieważ zobaczył moje łzy?
Niestety, świat nigdy nie miał zamiaru mnie oszczędzić, co udowodnił Maks wchodzący do altanki. Nic nie powiedział, nie podszedł, nie dotknął mnie. Zamiast tego usiadł na ławce po lewej i tam został.
Płakałam jeszcze przez piętnaście minut, podczas których cały czas czułam na sobie wzrok chłopca. Dopiero jak się uspokoiłam i po raz ostatni siorbnęłam nosem, zaryzykowałam spojrzenie na niego.
Pierwszy raz dostrzegłam na jego twarzy inne uczucie niż obojętność. Zagryzł wargę, spoglądając na mnie smutnym wzrokiem, w którym mogłam zauważyć poczucie winy, a na jego czole pojawiła się zmarszczka.
— Przepraszam — powiedział cicho. Był to pierwszy i ostatni raz, gdy usłyszałam z jego ust to słowo.
Podniosłam się z ławeczki i dłonią otarłam łzy. Wydukałam ciche „yhym”, ponieważ wiedziałam, że nic więcej nie powie. Nie przyzna się do konkretnych błędów, ale nie było to ważne. Dzięki temu jednemu słowu zyskałam pewność, że nigdy więcej nie postawi mnie w takiej sytuacji.
Maks podniósł się z ławeczki, zrobił dwa kroki, wyciągając rękę w moją stronę.
— Chodźmy do domu — zaproponował, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
Złapałam jego dłoń i wstałam. Szliśmy przez las w stronę naszej wsi, a Maks ciągle trzymał moją dłoń, jakby bał się, że znowu ucieknę. Nie musiałam go pytać o jego kolegów. Wybrał mnie i tylko to się liczyło.
Od tamtej pory nasze relacje zmieniły się diametralnie. Maks przestał być dla mnie taki oziębły i niemiły. Choć czasem się kłóciliśmy, zawsze udawało się nam dojść do porozumienia. Także częściej się uśmiechał, jednak w mojej pamięci wyrył się obraz jego pierwszego uśmiechu skierowanego tylko dla mnie. Było to wspomnienie, które przez te wszystkie kolejne lata trzymałam głęboko w sercu.
W pewnym momencie zaczęłam wyczekiwać kolejnych wakacji, by tylko móc go zobaczyć. Zostaliśmy przyjaciółmi. Maks oprowadzał mnie po wiosce, opowiadając najróżniejsze historie o duchach, dzikich zwierzętach czy potworach. Jednak jedna rzecz pozostawała poza zasięgiem moich uszu: jego rodzina. Unikał tego tematu, więc ja także nie naciskałam. Czułam, że gdy będzie gotowy, to opowie mi o wszystkim. Nie spodziewałam się, że na tę chwilę będę musiała czekać trzy lata do momentu, gdy cały mój świat zadrżał się w posadach.
***
Okres gimnazjum był dla mnie ciężki. Stało się tak za sprawą moich kolegów i koleżanek z klasy, którzy traktowali mnie jak kozła ofiarnego. Zaczęło się od zwykłych wyzwisk, odseparowania od reszty osób, plotek i wyśmiewania się, jednak z czasem wszystko to narastało. W trzeciej klasie, gdy miałam piętnaście lat, przeistoczyło się w przemoc fizyczną. Zaczęły się przepychanki, kopniaki, strzelanie we mnie z plastikowych kulek.
Po tym, jak przykleili mi gumę do włosów, musiałam je skrócić aż do ramion. Ale nie poprzestali na tym. Gdy wygrałam wojewódzki konkurs pisarski, ich nienawiść i zazdrość osiągnęły apogeum — zostałam zepchnięta ze schodów. Na szczęście nie złamałam żeber.
Z każdym dniem w gimnazjum wyczekiwałam wakacji. Chciałam jak najszybciej spotkać się z Maksem i zapomnieć o tym wszystkim. Ale świat miał dla mnie zaplanowane coś innego.
Na początku listopada mama dostała poranny telefon od babci Bereniki. Wiadomość, która zmieniła wszystko.
Dziadek Janek zmarł w nocy. Wylew. Lekarze nic nie mogli zrobić.
Mój kochany dziadek odszedł. Nie zdążyłam się z nim pożegnać. Wczoraj był, a następnego dnia już zniknął.
Tej nocy nikt z nas nie mógł zasnąć. Mama chciała od razu jechać do Połonic, ale tata ją powstrzymał. Powiedział, że musi odpocząć, ponieważ szok i żałoba nie są czynnikami sprzyjającymi jeździe samochodem przez siedemset kilometrów. Następnego dnia rano pojechaliśmy do babci Bereniki.
Nie widziałam się z Maksem aż do czasu pogrzebu. Unikałam go, tak samo jak i wszystkich innych. Trzy dni spędziłam w mojej altance, słuchając muzyki, płacząc i zapisując swoje myśli w dzienniku. Napisałam do dziadka list, w którym wyraziłam swoje uczucia: tęsknotę, smutek i miłość. Schowałam go do koperty i nikomu nie pokazywałam.
W czwartek odbył się pogrzeb. Babcia Berenika, mama oraz pozostała dwójka jej rodzeństwa: wujek Dominik i ciocia Anastazja wraz ze mną zasiedliśmy w pierwszej ławce w kościele. Przed nami stała tylko drewniana trumna z położonym na wieku wieńcem z białych lilii — ulubionych kwiatów dziadka, a także ołtarz. Nigdy nie lubiłam kościołów, a w szczególności księży, jednak ta msza była inna.
Wsłuchując się w łamiący się głos księdza, który opowiadał, jak to razem z dziadkiem i innym kolegą w szkole podstawowej wdrapali się na drzewo i chłopiec spadł, łamiąc sobie nogę. Powiedział, że nieśli go na ramionach pięć kilometrów przez pola, nie zatrzymując się ani razu i nie zważając na własne zmęczenie.
Z każdym słowem po moich policzkach ciekły łzy, spadając na kopertę z listem, którą trzymałam na kolanach.
Część kościelna skończyła się, pochód pogrzebowy przeszedł na cmentarz, gdzie miało nastąpić ostatnie pożegnanie z dziadkiem Jankiem. Ksiądz pokropił trumnę wodą święconą, po czym czterech mężczyzn opuściło ją do grobu.
Po kolei podchodzili ludzie: najpierw babcia, później mama i wujostwo, dalej rodzina dziadka: jego siostry i bracia z dziećmi i na końcu przyjaciele, i wrzucali garść ziemi do dołu.
Stałam z boku, a ojciec trzymał dłonie na moich ramionach. W pewnym momencie podniosłam wzrok na niebo, pragnąc odgonić łzy. Chmurzyło się powoli. Na wschodzie pojawiały się chmury burzowe, które powoli zbliżały się ku nam.
— Teraz twoja kolej, Felicjo — szepnął tata do mojego ucha. Ścisnął moje ramiona i puścił mnie.
Podeszłam do dziury w ziemi i spojrzałam w dół. Od dzisiaj dziadek miał „spać” w tej ciasnej, ciemnej i zimnej trumnie. Zupełnie sam, bez śmiechu, bez radości, bez miłości.
Wyciągnęłam drżącą dłoń, chcąc chwycić grudkę ziemi, jednak dostrzegłam coś zupełnie innego. Podniosłam jedną białą lilię, która wypadła z wieńca, wyciągnęłam z kieszeni list i wrzuciłam obie te rzeczy do dołu. Upadły na sam środek trumny.
Z chwilą dotknięcia drewna przez list, po całej okolicy przetoczył się olbrzymi grzmot i z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Dziadek Janek mówił, że to anioły płaczą, gdy odchodzi dobry człowiek. I miał rację — anioły płakały rzewnymi łzami nad wspaniałym człowiekiem, ojcem, dziadkiem i przyjacielem.
Nie potrafiłam tam dalej stać. Z mojej piersi wyrwał się przeciągły jęk, po czym odwróciłam się i przepchnęłam pomiędzy żałobnikami. Skierowałam się jak najdalej od grobu dziadka. Krążyłam po cmentarzu, próbując się uspokoić, podczas gdy w mojej głowie odżywały wspomnienia z udziałem dziadka. Jak wiózł mnie na ciągniku przez pola; jak robił mi na śniadanie jajecznicę z kawałkami chleba w środku; jak sprzątaliśmy podwórko, wyrzucając kamienie przez płot i przypadkiem walnęłam go kamykiem w ucho; jego śmiech, gdy ogrywał mnie w karty. Było mi ciężko. Samotna, nieszczęśliwa, skrzywdzona niesprawiedliwością świata chodziłam pomiędzy nagrobkami, szukając sensu i celu.
I w pewnym momencie zauważyłam swój sens i cel.
Maks siedział na ławeczce przed dużym pomnikiem z brunatnego kamienia. Miał opuszczoną głowę i ręce złożone do modlitwy. Nie chciałam mu przeszkadzać, nie chciałam podchodzić, więc okręciłam się na pięcie z zamiarem odejścia. Żwir skrzypnął pod moimi butami, a Maks podniósł głowę i wreszcie mnie dojrzał.
— Felicja — wydukał smutno.
— Nie chciałam ci przeszkadzać — mruknęłam cicho, pociągając nosem.
— Chodź do mnie — poprosił i przesunął się na ławce, robiąc mi miejsce.
Niepewnie podeszłam do niego i usiadłam obok. Spojrzałam na nagrobek, odczytując napis: Aleksandra i Filip Leśniewscy.
— Moi rodzice zginęli w wypadku, gdy miałem pięć lat — poinformował mnie, wpatrując się w pomnik. — Dostałem w nocy dużej gorączki, ponieważ poprzedniego dnia wpadłem do jeziora w ubraniach, więc wieźli mnie na pogotowie. Kierowca drugiego samochodu zasłabł za kierownicą i wjechał w nas na czołówkę. Mój tata zginął na miejscu, a mamę ze mną zabrali do szpitala. W nocy dostała krwotoku wewnętrznego, którego nie udało się lekarzom zatamować. Ja przeżyłem, bo siedziałem z tyłu… Na początku próbowałem oskarżać tamtego faceta, ale wiedziałem doskonale, że nie była to jego wina. Jednak nadal po tylu latach nie mogę pozbyć się myśli, że gdybym wtedy nie dostał gorączki, nic by się nie stało.
Spojrzał na mnie, a w kącikach jego oczu zobaczyłam łzy.
— Wiem, że cierpisz, bo kochałaś swojego dziadka, i może zachowam się teraz jak egoista, ale nie chcę, byś zamknęła się w sobie tak jak ja. Nie mogę cię stracić, Felicjo. Proszę, zaufaj mi. Pozwól sobie pomóc.
Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć na to wszystko. Szok i niedowierzanie, ból i smutek — tylko te emocje wypełniały mnie od pięciu dni. Jeśli bym się im poddała, czy straciłabym te szczęśliwe wspomnienia dziadka? Może lepiej było mieć w pamięci obraz dziadka Janka takiego, jakim był za życia, zamiast obrazu trumny?
Zadrżałam od tego wszystkiego i ponownie wybuchłam płaczem, jednak tym razem nie chciałam już być sama. Po chwili ramiona Maksa otoczyły mnie, przyciskając do jego piersi. Dłoń głaskała plecy, a na mojej głowie oparł podbródek.
Po chwili, gdy się już uspokoiłam, dalej przytulałam się do chłopaka. Nie odtrącił mnie, a ja dzięki temu robiłam się spokojniejsza.
— Obiecuję, że nie stracisz mnie — mruknęłam w jego koszulę, jednak usłyszał to. Przytulił mnie trochę mocniej, żebym wiedziała, że ja także go nie stracę.
Wtedy jeszcze nie zmieniłam swoich uczuć do niego. Tamtego dnia po raz pierwszy pozwoliłam, by się mną zaopiekował.
***
Najpiękniejsze wspomnienia pochodziły jednak z ostatnich wakacji. Miałam siedemnaście lat i uczęszczałam do drugiej klasy liceum. Wreszcie wydostałam się spod jarzma moich dręczycieli, zaczęłam nowe życie i byłam szczęśliwa. Olbrzymią radość przynosiły mi przede wszystkim spotkania z Maksem. Widzieliśmy się codziennie, chodziliśmy na spacery z Filusiem, jeździliśmy do Krakowa, żeby pozwiedzać miasto. Spędzaliśmy jak najwięcej czasu razem. I gdzieś w międzyczasie zapragnęłam jeszcze większej bliskości z Maksem. Chciałam go mieć tylko dla siebie, móc chodzić z nim za rękę i pocałować go. Nie było to uczucie nagłe, namiętne. Moje zakochanie wynikało z długoletniej przyjaźni, troski i ciepła, jakim oboje się darzyliśmy.
Na przełomie lipca i sierpnia w Połonicach był co roku organizowany festyn zbiorów. Koła gospodyń domowych z okolicznych wsi przygotowywały olbrzymie wieńce ze zbóż i kwiatów, po czym mieszkańcy i jury wybierali najpiękniejszy. Na to wydarzenie zapraszali okoliczne zespoły, co prawda grające disco polo, ale ten jeden wieczór w roku mogłam to wytrzymać.
O godzinie siedemnastej przyszedł do mnie Maks i zaprosił mnie na festyn. Ogromnie się ucieszyłam, ponieważ już od dawna marzyłam, żeby chłopak zrobił wreszcie ten pierwszy krok. Babcia pomogła mi się wyszykować. Założyłam białą sukienkę w kwiaty i upięłam włosy, które zdążyły już przez dwa lata odrosnąć.
Maks czekał na mnie koło domu, bawiąc się z Filem. Miał na sobie jasnoszarą koszulę i jeansy, a włosy starannie zaczesał do tyłu, by nie spadały mu na oczy. Moje serce zadrżało na widok przyjaciela. Na ustach pojawił się uśmiech, a w głębi duszy zrodziło się oczekiwanie.
Chłopak gdy mnie zobaczył, przestał się bawić z psem, wyprostował się pośpiesznie i lekko zarumienił.
— Wyglądasz ślicznie — powiedział, a rumieńce na jego twarzy stały się jeszcze bardziej widoczne.
— Maksymilianie! — W drzwiach domu pojawiła się babcia Berenika. — Tylko uważaj mi na nią. Ta dziewczyna to skarb.
— Wiem, pani Bereniko — odparł Maks, uśmiechając się ciepło. — Obiecuję o nią zadbać.
Zeszłam po schodach, po czym razem ramię w ramię wyszliśmy z podwórka i skierowaliśmy się w stronę miasteczka. Po drodze rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, jakby nic się nie zmieniło. Bolało to mnie troszkę, ale miałam nadzieję, że Maks się wreszcie przełamie.
Gdy dotarliśmy na miejsce, impreza trwała już w najlepsze. Na olbrzymiej scenie ustawionej na boisku szkolnym śpiewali dwaj faceci, a dziewczyny w białych topach i krótkich spodenkach tańczyły obok nich. Ludzie bawili się i śmiali, dzieciaki biegały pomiędzy nogami, przekrzykując się i próbując co rusz wyłudzić trochę pieniędzy od rodziców na różne atrakcje: od trampolin zaczynając, a na karuzelach kończąc.
Obeszliśmy z Maksem wszystkie stoiska po kolei. Przy jednym zatrzymałam się, przeszukując stos pamiątek z różnymi obrazkami oraz napisami. Wreszcie znalazłam jeden, który mi bardzo przypadł na gustu. Był to czerwony kubek z napisem „Najlepsza babcia na świecie”. Postanowiłam podarować ten prezent Berenice w podzięce za wszystko, co dla mnie zrobiła. Może nie było to wiele, ale wiedziałam, że babcia się ucieszy nawet z najmniejszego drobiazgu.
Przez cały wieczór doskonale się bawiłam. Śmiałam się i tańczyłam z Maksem, razem skakaliśmy na trampolinie oraz urządziliśmy sobie konkurs strzelania z pistoletów na wodę do puszek. Był to dla mnie niezapomniany wieczór, jednak nadal brakowało mi jednej rzeczy. Bliskości Maksa. Przez cały czas był blisko, ale nie zrobił ani jednego ruchu, który świadczyłby o czymś więcej niż o przyjaźni. Może on nie czuł tego samego co ja?
— W przyszłym roku będziesz miał osiemnaste urodziny, prawda? — spytałam się go w pewnym momencie. — Co chciałbyś dostać na prezent?
— Wystarczy mi, że będziesz obok. — Maks spojrzał się na mnie ciepło, a moje serduszko podskoczyło w piersi.
— To w takim razie obiecuję, że, choćby nie wiem co, spędzimy razem dzień twoich osiemnastych urodzin — zapewniłam go, na co chłopak roześmiał się i przytulił mnie.
Gdy już się ściemniło, nastąpił punkt kulminacyjny programu — fajerwerki. Wszyscy uczestnicy festynu ustawili się na boisku, by obejrzeć świetlny pokaz. Maks stał zaraz obok, jednak czułam, że dzielą nas setki tysięcy kilometrów. Chciałam go dotknąć, przytulić, jednak nie mogłam ruszyć ręką. Wraz z pierwszymi wybuchami świateł nad naszymi głowami, spojrzałam na jego twarz wpatrzoną w rozbłyskujące kolorami niebo. Wydawał mi się taki piękny, delikatny i nieskazitelny. Zupełnie jakbym dojrzała cud ofiarowany przez niebiosa.
Ból przeszył moje serce, ponieważ zrozumiałam, że nic z tego nie będzie. Nie kochał mnie jak kobietę. Byłam dla niego tylko przyjaciółką. I miałam nią pozostać.
Nagle poczułam delikatny ruch jego dłoni, coś jakby próbę złączenia naszych palców, jednak odsunęłam się, wyrywając przy tym Maksa z zamyślenia. Spojrzał na mnie, a jego oczy błyszczały się od szczęścia. Mnie natomiast zebrało się na płacz. Tak bardzo chciałam, żeby te oczy patrzyły na mnie z miłością, że każde inne spojrzenie zatapiało nóż w moim sercu.
Nie chciałam, żeby musiał to oglądać; żeby musiał się o mnie martwić.
— Możesz mi przypilnować prezentu? — poprosiłam, wyciągając w jego stronę rękę z kubkiem.
— Jasne — odpowiedział, posyłając mi uśmiech. Zabrał siatkę, przejeżdżając palcami po mojej skórze, a mnie ten delikatny dotyk zelektryzował. Poczułam falę ciepła rozchodzącą się od opuszków palców aż do kręgosłupa.
— Muszę skorzystać z toalety — mruknęłam pospiesznie i, nie dając mu chwili do zatrzymania mnie, skierowałam się na drugą stronę boiska.
Byłam w połowie schodów prowadzących na zamek, gdy nastąpiło niespodziewane oberwanie chmury.
***
Moim oczom ukazał się budynek zbudowany z czerwonej cegły, dokładnie taki sam, jakim go zapamiętałam. Jednak coś się zmieniło w tym domu. Mogłam wyczuć smutek, który tu się unosił: osiadł na kwiatach i parapetach, przycupnął w oknach, wychylając się zza firanek. Zapukałam do drzwi i, nie czekając na zaproszenie, weszłam do środka.
Szybko przeszłam przez sień wyłożoną boazerią, docierając do pokoju Maksa. Chłopak leżał na łóżku ze słuchawkami na uszach. Wyglądał słodko i tak niewinnie. Aż było mi szkoda wyrywać go z tego letargu. Podeszłam do niego i szybkim ruchem ściągnęłam mu słuchawki z głowy.
— Co jest?! — krzyknął przestraszony, po czym zawiesił wzrok na mojej twarzy.
Jego oczy rozszerzyły się z szoku.
— Niespodzianka! — zawołałam, rzucając mu się na szyję. — Tęskniłeś za mną?
— Felicja? — wydukał z siebie, odsuwając się ode mnie, by móc przyjrzeć się mojej twarzy. — Nie wierzę, jesteś tutaj…
— Przecież obiecałam — nadąsałam się, że pomyślał, że mogłabym złamać dane mu słowo. — A teraz ruszaj się!
Pociągnęłam go za ręce, zwlekając jego cielsko z łóżka. Nie stawiał oporu, poddał się mi całkowicie. Gdy już wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się drogą w stronę stawów, koło których stał zameczek, chciałam go puścić, jednak nie pozwolił mi na to.
— Proszę — mruknął cicho, ściskając moją dłoń w swojej.
Uśmiechnęłam się do niego i pozwoliłam się dalej trzymać. Za naszymi plecami słońce chyliło się ku zachodowi, a my spacerowaliśmy nad stawami.
Rozmawialiśmy poważnie po raz pierwszy od bardzo dawna. Maks opowiadał mi o wszystkim, co wydarzyło się w jego życiu w przeciągu tego roku. Zdał maturę z bardzo dobrym wynikiem, dostał się na medycynę i od października miał zacząć naukę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Byłam z niego taka dumna! Spełnił swoje marzenia. Będzie mógł pomagać ludziom, tak jak zawsze tego pragnął.
Po pewnym czasie niebo stało się ciemniejsze; róż i pomarańcz ustępowały miejsca granatowi, na którym pojawiały się pierwsze gwiazdy świecące jak świetliki. Zbliżał się czas.
O wpół do dwunastej skierowaliśmy się na zameczek. Wchodziliśmy drogą pnącą się pomiędzy drzewami, na którą padało światło ulicznych lamp. W pewnym momencie ukazał się nam zamek oświetlony nielicznymi światełkami. Przeszliśmy koło niego i skierowaliśmy się dalej. Oboje wiedzieliśmy doskonale, dokąd się udajemy. Było to moje ulubione miejsce, które także stało się pewnego rodzaju miejscem często odwiedzanym przez Maksa.
Altanka stała na skraju lasu, zapraszając nas do wejścia do jej wnętrza. Usiedliśmy na ławeczce, nic nie mówiąc. Oparłam głowę na jego ramieniu, pragnąc poczuć ciepło bijące z ciała Maksa.
Ciszę panującą w tym miejscu przerwał niespodziewany jęk bólu. Podniosłam się z miejsca i spojrzałam na Maksa. Nie próbował chować przede mną swych łez.
— Dlaczego, Felicjo? — wyszeptał, spoglądając na mnie. — Dlaczego wtedy uciekłaś ode mnie?
— Bałam się, że nie czujesz tego samego co ja — mruknęłam speszona. Nie chciałam o tym rozmawiać. Chciałam uczcić jego urodziny w szczęśliwej atmosferze. — Jednak teraz to już jest nieważne.
Sięgnęłam do torby, wyjęłam babeczkę z opakowania i włożyłam w nią jedną świeczkę. W ciemnościach mignęły iskry i po chwili pojawił się płomień zapalniczki, rozjaśniający ciemność.
— Wszystkiego najlepszego! — powiedziałam wesoło. — Pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczkę, tylko mi nie mów, bo się nie spełni — zastrzegłam naprędce.
Maks spojrzał się na mnie smutnym wzrokiem, zamknął oczy i zdmuchnął płomyk. Ponownie zapanowały ciemności, jednak wydarzyło się coś niezwykłego. Do altanki wleciały dziesiątki świetlików, mrugając zielonkawym światłem. Patrzyłam oczarowana na ten widok. Od dziecka chciałam zobaczyć pochód świetlików, jednak nigdy nie sądziłam, że obejrzę go w takim momencie.
Nagle poczułam za plecami ciepło ciała Maksa. Chłopak niepostrzeżenie wstał i przytulił mnie. Delikatnie okręcił mną, stawiając przodem do siebie. Oparł swoje czoło o moje, biorąc głęboki wdech, zupełnie jakbym właśnie zdjęła klatkę z jego piersi.
— Żałuję, że to nie byłem ja. Oddałbym wszystko, żeby móc się z tobą zamienić miejscami.
— Wiem — przerwałam mu, pragnąc, by nie mówił nic więcej.
— Przepraszam cię, że nie udało mi się dotrzeć na czas — szepnął łamiącym się głosem.
— Nic nie mógłbyś zrobić. — Dalsza część słów nie chciała mi przejść przez gardło, ale musiałam to powiedzieć. — Maks, to był nieszczęśliwy wypadek. To nie była twoja wina, że piorun uderzył w drzewo, które zawaliło się na altankę, pod którą się ukryłam.
Chłopak jęknął i zapłakał. Wiedział, że kończy się nam czas.
— Umierałaś sama, w strugach deszczu. Mógłbym chociaż… — Nie dałam mu dokończyć.
— Każdy umiera sam. Nie żałuję niczego w swoim życiu. Jeśli miałabym żyć dalej, a nigdy cię nie poznać, umierałabym każdego dnia. Dlatego proszę, obiecaj mi, że będziesz szczęśliwy.
Maks spojrzał mi w oczy i pogładził dłonią policzek.
— Jeśli nie mogę ci powiedzieć mojego życzenia, to czy chociaż mogę ci je pokazać? — spytał z nadzieją w głosie.
Kiwnęłam głową, a uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Zniżył głowę i dotknął moich ust swoimi. Pocałunek był delikatny, ciepły, niesamowicie przyjemny. W każdym dotknięciu warg czułam jego miłość i tęsknotę za mną — wszystko to, czego nie zdążył mi powiedzieć podczas festiwalu. Był to pocałunek na pożegnanie.
— Obiecuję — szepnął z ustami przyciśniętymi do moich.
— Dziękuję — odparłam, a łzy szczęścia spłynęły mi po policzkach.
Skończył się nasz czas.
***
Wszystko się zatrzymało; altanka zniknęła z powierzchni ziemi. W jej miejscu pojawił się niewielki krzyżyk, przed którym stał chłopak z zapalonym zniczem i pamiątką w dłoni. Odwinął ozdobny papier i ujrzał ramkę ze zdjęciem przedstawiającym jego oraz dziewczynę, którą kochał od dziecka. Przytulała się do jego boku ubrana w białą sukienkę w niebieskie kwiaty, a na jej twarzy widniał szczery uśmiech. Chciał ją zapamiętać właśnie taką do końca życia, bo wiedział, że prędzej czy później się z nią jeszcze spotka. Było to tylko kwestią czasu, gdy będzie mógł ponownie wziąć ją w ramiona i powiedzieć to, na co nigdy się nie zdobył:
„Kocham cię”.


***
Hejka. Bardzo mi miło was tutaj powitać i pokazać wam coś zupełnie innego niż "Are you Alice?" Tego shota zaczęłam pisać już w zeszłym roku, w wakacje, jednak, jak widzicie, udało mi się go skończyć dopiero teraz. Przez długi czas zastanawiałam się, jaką formę powinno to przybrać, jakie powinno być zakończenie. Aż wreszcie wpadłam na ten pomysł. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam, a jeśli tak, to napiszcie mi w komentarzu, jakie, waszym zdaniem, byłoby najlepsze zakończenie tej historii.
Pozdrawiam was i ściskam bardzo mocno, a następne shoty oraz kontynuacja Alicji nastąpi już za miesiąc, ponieważ z dniem 17 maja skończą się moje matury.
Buźka. :*