niedziela, 10 kwietnia 2016

Melodia Oceanu – Część III: Komplikacje

Duszę się. Moje płuca zalewa woda. Próbuję się wyrwać, wypiąć z pasów, ale wciąż ciasno krępują moją talię. Uderzam rękami w szybę, starając się ją zbić, ale to na nic. Szarpię się, jednak w miarę upływu czasu moje ręce słabną. Płuca odmawiają współpracy, wzrok się zamazuje, a ostatnie bąbelki powietrza wypływają z mych ust. Umrę, wiem to doskonale, ale jednak ta myśl sprawia, że czuję się jak żałosna i głupia istotka. Bo nie zrobiłam w życiu nic, aby mnie zapamiętano, bo zawiodłam wszystkich, na których mi zależało.
Nagle ktoś łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą. Otwieram oczy i widzę moje odbicie lustrzane, drugą połowę duszy, bez której byłabym niczym. Przyciąga mnie do siebie i przekazuje cząstkę swojego powietrza, dzięki któremu wydostaję się na zewnątrz. Kierunki mieszają się, nie wiem, gdzie jest góra a gdzie dół, wszystko jest pogrążone w ciemnościach, jednak płynę dalej, aż w końcu wynurzam się na powierzchnię.
Moje płuca łapczywie wciągają życiodajne powietrze. Rozglądam się w poszukiwaniu mojej połówki, jednak nigdzie jej nie ma. Biorę kolejny haust powietrza i zanurzam się, ale nic nie widzę w tych ciemnościach, więc ponownie wypływam. Głowę przeszywa mi ostry, pulsujący ból. Podnoszę palce i dotykam obolałego miejsca, po czym przystawiam dłoń pod oczy, a ostry, metaliczny zapach wypełnia me nozdrza. Krew. Sączy się z rany za lewym uchem i wpada strumieniem do rozszalałej rzeki. Obraz zamazuje się przed moimi oczami i wiem, że zaraz zemdleję. Resztkami sił dopływam do brzegu, opadając wykończona na kępy trawy.
—  Melody —  szepczę skrzeczącym głosem jakby kamień ocierał się o kamień. Całe gardło pali mnie żywym ogniem, parząc każdą strunę. Nie mogę tego wytrzymać! Ból jest za wielki, a ja nie mam już sił. Powoli ciemność zamyka się nade mną, a ja tracę kontakt z rzeczywistością…

Obudziłam się zlana potem z bijącym szaleńczo sercem. Nade mną klęczała Zoë, krzycząc niezrozumiałe słowa, a z jej oczu płynęły strumienie łez kapiące na moją twarz z brzydkim plaśnięciem. Podniosłam się na łokciach, starając się zrozumieć, co wrzeszczy. Po chwili krew przestała szumieć mi w uszach, a serce powoli powracało do normalnego bicia.
—  Dzięki Bogu! —  powiedziała Zoë, przytulając mnie do siebie. —  Miałaś kolejny atak, z którego nie mogłam cię obudzić. Nie wiedziałam co robić, tak się bałam o ciebie! —  Poklepałam ją delikatnie po plecach, starając się dodać jej jakoś otuchy, aby kobieta uspokoiła się i nie dostała wrzodów żołądka ze stresu.
Leżałyśmy na podłodze, pościel zwisała smętnie ze skraju łóżka, a szklanka z wodą, stojąca wcześniej na szafce nocnej, rozbiła się w drobny pył, rozlewając całą zawartość na podłogę.
Kolejny atak, co? Żadnego nie miałam już chyba z pół roku, więc nie przygotowałam się do tego. Powoli wstałam, razem z wciąż opierającą się o mnie ciotką, i na chwiejnych nogach usiadłam na łóżku. Zoë puściła mnie i oddychała teraz spazmatycznie, wycierając oczy brzegiem swetra narzuconego na jej wątłe ramionka. Wyciągnęłam z szuflady tabliczkę i marker, które zawsze trzymałam przy sobie, nawet kiedy się kąpałam, i napisałam do niej krótką wiadomość, która zajmowała pierwsze miejsce na liście najważniejszych spraw do załatwienia w tym momencie.
„Ile czasu byłam nieprzytomna?”
—  Nie wiem, od kiedy byłam przy tobie minęło jakieś pół godziny —  powiedziała, pociągając nosem i poprawiając okulary.
Pół godziny… jeden z najdłuższych ataków, jaki miałam. Martwiło mnie to, szczególnie teraz, kiedy wszystko już zostało zaplanowane. Nagle Zoë zerwała się z łóżka i wyciągnęła z kieszeni komórkę.
—  Muszę zadzwonić i przełożyć nasz wylot. Nie jesteś teraz w stanie… —  Złapałam ją za rękę i pokręciłam głową. Zoë patrzyła to na mnie, to na telefon, nie mogąc się zdecydować.
„To nic, miałam już dłuższe ataki”, napisałam pospiesznie. Kłamstwo, nie miałam dłuższych, ale ciotka o tym nie wiedziała.
—  No dobrze. —  Westchnęła w końcu, opuszczając telefon. —  Sama mu to powiesz, kiedy już się spotkasz z Johnem. Nie będziemy mu teraz przeszkadzać, biedny człowiek pewnie śpi…
Zoë pocałowała mnie w czoło i wyszła z pokoju, zostawiając mnie samą. Tej nocy już nie zasnęłam.
Następnego ranka zaraz po wyjściu ze szkolnego autobusu, zauważyłam Kaia opierającego się o swój samochód i machającego do mnie. Podeszłam do niego z delikatnym uśmiechem na ustach.
—  Cześć —  przywitał się, unosząc jeden kącik ust do góry. Uwielbiałam ten jego niebezpieczny półuśmiech! —  Chciałem po ciebie przyjechać, ale nie wiedziałem, czy się na to zgodzisz.
„Lubię jeździć autobusem” odpisałam w tym samym momencie, co podjechało na miejsce obok srebrne lamborghini, z którego wysiadła trójka ludzi —  jeden chłopak i dwie dziewczyny.
—  Joł! —  krzyknął wysoki blondyn, wysiadając z samochodu i podchodząc do chłopaka. —  Coś tak wczoraj zniknął? I co my tu mamy? Czyż to nie nasza Mała Syrenka?
—  Cześć, Erick —  przywitał się lekko zawstydzony Kai, przybijając z blondynem żółwika. —  To jest Aria. Ario, poznaj proszę moich przyjaciół. To jest Erick, a tamte dziewczyny to od prawej Angela i Brangen —  wskazał na niewysoką dziewczynę w okularach oraz włosach spiętych w kitek oraz śliczną blondynkę o ponętnych kształtach patrzącą na mnie nienawistnym wzrokiem.
Kiwnęłam im głową zaniepokojona tą sytuacją. Naprawdę nie pasowałam do tego towarzystwa. No i co to za przezwisko „Mała Syrenka”?! Chciałam stąd jak najszybciej odejść, ale nawet nie zdążyłam napisać pierwszego słowa, gdy z innej części parkingu przybiegła naprawdę śliczna blondynka w niebieskiej sukience za kolano.
—  Kaito! —  krzyknęła i rzuciła się chłopakowi na szyję, przyciskając swoje usta, połyskujące różowym błyszczykiem, do jego. —  Tęskniłeś za mną, kochanie?
Kai oderwał się od niej spanikowany i spojrzał na mnie z przepraszającą miną, a ja stałam tam tylko i czułam, jak moje serce zatrzymuje się.
Głupia! Co ja sobie myślałam?! Oczywiście, że taki książę jak on musiał mieć taką dziewczynę jak ona. Niepotrzebnie robiłam sobie nadzieję tym wszystkim, co wydarzyło się wczoraj. Dla niego to pewnie był tylko nic nieznaczący pocałunek, a ja myślałam, że on niesie coś ze sobą, jakieś uczucie. I te wszystkie słowa! Gówno warte słowa, obiecujące coś, co nigdy się nie wydarzy. Wspaniały książę Kaito Nishikami nie mógł zakochać się w takiej sierotce jak Aria Malloway. Koniec kropka. Nie ma wspaniałej historii miłosnej.
—  Hej, Raksha, nie uduś go! —  krzyknął Erick ze śmiechem, spoglądając na mnie. —  Przestań, bo nasza Mała Syrenka się zarumieniła.
Dziewczyna obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem i uśmiechnęła się wrednie.
—  No, no, Kaito, nie wiedziałam, że przygarnąłeś pod swe skrzydła zwierzątko. To pewnie przez jej tresurę ostatnio mnie zaniedbywałeś, co? A mówiłam ci, że nie warto się przejmować takimi robaczkami jak ona, bo w końcu przy nas są niczym. —  Roześmiała się ze swojego żarciku. Nawet jej głos ociekał pogardą.
Nie dałam odezwać się Kaiowi, tylko odwróciłam się na pięcie i odeszłam kilka kroków od tej bandy aroganckich palantów. Niech ich piekło pochłonie! No i moją łatwowierność…
Wtem jakiś uczeń pogłośnił radio na fula, tak że parking zalał donośny, męski głos prezentera.
—  Już od rana na cmentarzu w Queens Valley zbierają się fani The Ocean’s Melody, aby upamiętnić śmierć młodej piosenkarki Ariel Medhir. Pomimo pięciu lat od rozpadu zespołu, grupa cieczy się coraz większą popularnością ze względu na swoje piękne, poetyckie teksty opowiadające wspaniałe, dość często tragiczne, legendy irlandzkie i szkockie, oraz tragiczny los młodej dziewczyny. Przypomnijmy, że Ariel Medhir, mając zaledwie trzynaście lat, utonęła wraz z rodzicami w drodze na lotnisko, dokładnie pięć lat temu. A teraz jeden z najbardziej dramatycznych utworów z najlepiej sprzedającej się płyty muzyki niezależnej ostatniego dziesięciolecia —  Daughter Of The Moon…
Parking wypełniły delikatne dźwięki fortepianu i skrzypiec, a po chwili odezwał się piękny, anielski głos dziewczyny śpiewającej o córce księżyca, które poświęciła swe życie, aby uratować swój lud przed najeźdźcami.
Od razu jak usłyszałam ten głos upadłam na kolana zakrywając uszy rękoma, a moje oczy wypełniły się łzami. Po chwili poczułam czyjąś rękę na ramieniu i spojrzałam w niebieskie oczy Kaia, również wypełnione olbrzymim bólem.
—  Ario! Co ci jest?! —  krzyknął, przyciągając mnie do swej piersi. Trzęsącymi rękami napisałam mu, aby wyłączył tę piosenkę. Kai kiwnął głową i krzyknął do jakiegoś chłopaka, a muzyka momentalnie ucichła. Ludzie przyglądali się nam z nieskrywanym zaciekawieniem, ale miałam to gdzieś. Jedyne, co chciałam w tym momencie, to zniknąć, zaszyć się w jakimś cichym miejscu i spokojnie się wypłakać.
—  Kaito! —  zawołał Erick od samochodu, a z jego ust, po raz pierwszy od naszego spotkania, zniknął uśmiech. —  Czy ta Ariel nie była czasem twoją przyjaciółką?
—  Tak, była —  odparł Kai, nie spoglądając na swojego przyjaciela ani na mnie.
Jego oczy momentalnie stały się puste, zupełnie jakby wyleciało z nich całe życie, pozostawiając martwą skorupę.
Wyrwałam mu się i pobiegłam do budynku szkoły. Kai wołał za mną, ale nie zatrzymałam się. Nie mogłam. Po prostu nie mogłam być z nim teraz, bo wszystko, co od bardzo dawna skrywałam głęboko w sercu, wypłynęłoby na wierzch.
Dobiegłam do biblioteki na najwyższym piętrze i nawet nie spoglądając na bibliotekarkę, pulchną babunię o złotym sercu, pognałam do mojego ulubionego miejsca w szkole —  olbrzymiego wykuszu wychodzącego na las, doskonale ukrytego przed ciekawskimi spojrzeniami innych uczniów. Usadowiłam się tam, podciągnęłam kolana do piersi i schowałam między nimi głowę.
Łzy płynęły powolnym potokiem, znacząc moje spodnie. Wiedziałam, że to zły pomysł, by ponownie zadawać się z nim. Po raz kolejny zadałam mu tylko ból i przysporzyłam zmartwień. Nienawidziłam tej samolubnej części siebie. Czasem chciałam być zupełnie jak ta dziewczyna —  córka księżyca, potrafić powiedzieć żegnaj swej miłości i zrobić to, co do niej należy, czyli odejść.
Życie to symfonia dźwięków i obrazów; wspomnień tworzących idealną harmonię jedyną w swoim rodzaju dla każdego z nas. Zapomniana melodia oceanu płynąca z najgłębszych głębi ludzkiego serca. Ale nawet najwspanialsza aria nic nie znaczy bez dyrygenta —  człowieka dla którego warto śpiewać. Bez niego to tylko puste dźwięki nałożone na siebie bez żadnej możliwej przyczyny ani skutku. Po prostu martwa, najgłośniejsza cisza, która mogła zaistnieć na tym pokręconym świecie…
W którymś momencie podeszła do wykuszu bibliotekarka, usiadła obok na poduszce i pogłaskała mnie po głowie.
—  Najgorzej jest zakończyć to wszystko, gdy dopiero co się zaczęło —  powiedziała delikatnym i cichym głosem. Podniosłam głowę i spojrzałam w jej ciepłe, miodowe oczy. —  Jesteśmy tylko chwilą, mrugnięciem w oczach Boga —  dodała i podała mi kubek ciepłej, parującej herbaty. Jej ręce, poznaczona bruzdami i powykręcane: nigdy nie czułam, aby ktokolwiek miał silniejsze ręce od tej babuni.
Kobieta poprawiła okulary na nosie i odgarnęła drżącą dłonią kosmyk siwych włosów opadających na jej twarz. Uniosła wargi w uśmiechu i poklepała moje kolano w geście wsparcia. —  Ale jakże znaczącą i niepowtarzalną chwilą —  dokończyła i wstała, nie odwracając się za siebie.
Siedziałam tam jeszcze dobre kilka godzin, popijając herbatę i przeglądając stare książki, od lat niedotykane przez nikogo. Bibliotekarka, co jakiś czas przynosiła dzbanek herbaty i dolewała do mojego kubka, jednak nie odezwała się więcej, dając mi do zrozumienia, że sama muszę uporządkować swe życie, które jeszcze trzy dni temu znajdowało się na najwyższej pozycji uporządkowanych spraw. A teraz waliło się na łeb na szyję, pędząc przy tym niczym szalony rollercoaster, opadając w dół, to unosząc się ku niebu.
Ostatecznie miałam trzy opcje do wyboru: 1. nie odzywać się do piątku do Kaia, tym samym nie zastanawiać się nad pożegnaniem; 2. udawać, że jesteśmy tylko przyjaciółmi i ostatni wieczór w ogóle się nie wydarzył, dzięki czemu mogłabym pożegnać go jak przyjaciółka; 3. powiedzieć mu całą prawdę i pożegnać się tak, jak przystało —  wyrażając swoje uczucia, bez ogólników i niedomówień.
Trzecia opcja wydawała się najlepszym, a zarazem najgorszym wyborem z możliwych, za to pierwsza jawiła się niezwykle kusząco. Eh, nienawidziłam podejmować decyzji. Wystarczył mi ten jeden ważny wybór, którego dokonałam, podważając tym samym logikę świata. Ale nie przejmowałam się tym jakoś specjalnie, bo jak dla mnie, świat już dawno temu stracił swoje znaczenie.
I jeśli świat pogrąży się w ogniu,
zamierzam zakryć swe oczy
i pozwolić by spłonął.
Niech iskry błyszczą pośród czarnej nocy,
a trzask płomieni jest mą kołysanką!
Nie ma miejsca dla nadziei w osobie
 tak samotnej jak ja.
I jeśli będzie trzeba,
jako ostatnia na tym świecie
zaśpiewam o ziemi,
którą strawił ogień szaleństwa,
bym później mogła wskoczyć w jego paszczę
i przestać być samotna.
To moje ostatnie życzenie. Zginęli wszyscy, których kochałam. Nie zostało tu nic, co wiązałoby mnie z tym żałosnym żywotem. Pozostała jedynie samotność, która któregoś dnia spłonie razem z mą duszą. Pozwolę, by cały ból spłonął razem ze mną, a prawda nigdy nie ujrzała światła ani ocalenia. Zdecydowałam…
Stary, żelazny zegar w kształcie latarni wskazywał w pół do czwartej, kiedy pożegnałam się z bibliotekarką, która nadal nic nie mówiła, tylko patrzyła na mnie smutnymi oczami, jakby doskonale wiedziała, jaką podjęłam decyzję. Odwróciła się ode mnie i wyciągnęła z szuflady stary kompas zawieszony na złotym łańcuszku i podała mi go.
—  Pomoże znaleźć ci drogę do samej siebie —  odezwała się i założyła ręce na piersi, wzdychając ciężko. —  Za długo przeleżał w tej szufladzie. Czas, by znalazł nowego właściciela. —  Po czym nagle wybuchnęła delikatnym, perlistym śmiechem. —  Niektórzy twierdzą, że czasem jest mapą ludzkiego serca. Ale ty chyba nie potrzebujesz takiej mapy, prawda? Doskonale wiesz, co kryje się w sercu tego, którego kochasz, lecz twoje wypełnia strach i rezygnacja. Poddałaś się im.
Ta kobieta była niezwykła. Doskonale wiedziała o całej sytuacji, choć nie pisnęłam jej ani słówka. Spojrzałam w jej mądre, piwne oczy w poszukiwaniu odpowiedzi, skąd miała taką wiedzę, ale dojrzałam tylko odbicie samej siebie, kulącej się ze strachu w kącie. Miała rację. Poddałam się. Ale tak było lepiej, przynajmniej nie skrzywdziłabym nikogo więcej. Nagle kobieta uśmiechnęła się spękanymi wargami, a ja odwróciłam wzrok.
—  Ale co ja tam mogę wiedzieć… Mam do ciebie prośbę, kochanie. Kiedy już kompas doprowadzi cię do tego, kim pragniesz być, podaruj go osobie, której uważasz, że pomoże. To bardzo ważne, ponieważ ludzkie serce nie pozostaje stałe na długo. Pragnienia zmieniają się lub znikają, a kompas pokazuje tylko to, którego pragniemy najbardziej i najszczerzej. W innych wypadkach jest bezużyteczny, a za długo używany dla nieważnych pragnień, psuje się i niszczeje. —  Wstała z krzesła, opierając ręce na stoliku. —  Mam nadzieję, że znajdziesz to, czego szukasz —  powiedziała i oddaliła się w stronę półek z książkami znajdującymi się w głębi pomieszczenia.
Otwierałam drzwi, kiedy dobiegł mnie jeszcze jej głos z oddali:
—  Prawda mniej boli niż kłamstwo, pamiętaj o tym.
Pośpiesznie wyszłam z biblioteki, zamykając drzwi za sobą i oddychając ciężko. Spojrzałam na kompas spoczywający w mej dłoni. Wskazywał, abym szła na wschód, po schodach na dół. Ta, jakbym nie wiedziała, gdzie mam iść.
Znalazłam się na pierwszym piętrze, kiedy kompas nagle zaczął kręcić się w kółko, by równie niespodziewanie zatrzymać się i wskazać mi klasę po mojej lewej. Durne badziewie, nawet nie wskazywało północy, pomyślałam, zatrzymując się na korytarzu, powinnam je jak najszybciej oddać.
Jednak coś ciągnęło mnie ku tym drzwiom, sprawiało, że chciałam tam wejść. Postąpiłam jeden krok z powrotem do biblioteki, jednak okręciłam się i poszłam korytarzem do tamtego pokoju. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi, oczekując że pokój będzie pusty. Nie mogłam się bardziej mylić niż w tamtej chwili, a widok, który zastałam, nigdy nie powinien być mi ukazany.
W pokoju znajdowało się dwoje uczniów, chłopak i dziewczyna, namiętnie całujących się. Początkowo nie rozpoznałam tej dwójki, jednak drzwi skrzypnęły, uderzając o ścianę, a ich głowy podniosły się i odwróciły w moją stronę. Wtedy ich rozpoznałam, choć widziałam ich tylko raz w całym moim życiu. Raksha —  dziewczyna Kaia, i Erick, jego najlepszy przyjaciel. Zdradzali go. A ja byłam tego świadkiem. Powinnam się ulotnić stamtąd jak najszybciej, lecz nie mogłam poruszyć nogami ani odwrócić wzroku. Natomiast Raksha nie miała najwidoczniej tego problemu, ponieważ otarła wierzchem dłoni usta, na których pojawił się wredny uśmiech i podeszła do mnie, lekko kołysząc biodrami. Kilka górnych guzików jej koszuli było rozpiętych, przez co widziałam jej stanik —  czarno-czerwony w diabełki. No naprawdę! Chyba największe ladacznice noszą taką bieliznę. Och, no tak… W sumie zgadzałoby się…
—  No proszę. Ulubione zwierzątko Kaia tu się przypałętało —  powiedziała słodkim głosem i nagle przyparła mnie do ściany. —  No i co teraz zrobisz, robaczku? Powiesz Kaiowi, że go zdradzam? —  Patrzyłam na nią przerażona, podczas gdy ona roześmiała się diabolicznie. —  Naprawdę jesteś głupia, myśląc, że ci uwierzy. Naprawdę sądzisz, że posłucha ciebie, osoby, którą poznał zaledwie dwa dni temu, czy swojej dziewczyny, która przy okazji była jego przyjaciółką przez ostatnie lata?
Nagle odsunęła się ode mnie na odległość metra i szybkim ruchem chwyciła moją twarz, wbijając paznokcie w skórę.
—  Kaito może sobie być księciem, ale nie zmienia to faktu, że ja jestem królową tej szkoły. I mam swoje potrzeby, które muszę spełniać, a ostatnio mój drogi, delikatny chłopiec zaczął mnie zaniedbywać, więc pozwoliłam innym mnie porozpieszczać, jeśli wiesz co mam na myśli.
Wredny uśmiech nie schodził z jej ust, a jasnoniebieskie oczy patrzyły na mnie z pogardą, jakbym rzeczywiście była robakiem.
—  Poza tym, to bardzo by go zraniło, nie sądzisz? Dowiedzieć się, że dziewczyna zdradza go z najlepszym kumplem w dzień rocznicy śmierci przyjaciółki z dzieciństwa. Jestem pewna, że to załamałoby go, prawda, Ericku?
—  Ach… tak —  odpowiedział chłopak z końca sali przygaszonym głosem. Od początku naszej rozmowy tylko przyglądał się mi i Rakszy, co rusz opuszczając głowę, gdy przypadkiem nasze spojrzenia krzyżowały się. Ponownie spojrzałam na dziewczynę przede mną, która emanowała niemal niszczycielską energią. Przypominała mi bombę —  małą, niepozorną, a potrafiła zniszczyć wszystko, co znajdowało się w zasięgu wzroku.
—  Więc… powiesz Kaiowi o tym, co tu dziś widziałaś?
Pokręciłam nerwowo głową. Przerażała mnie jak diabli. Nigdy nie sądziłam, że jeden człowiek, w dodatku dziewczyna, może być aż takim aroganckim, samolubnym i hedonistycznym potworem. Jednak miała rację w jednej sprawie. Kai rzeczywiście załamałby się, gdybym mu o tym powiedziała, więc wolałam milczeć. O tym i o jeszcze wielu innych sprawach.
—  Grzeczna dziewczynka —  mruknęła blondynka i poklepała mnie po głowie jak jakiegoś psa. Nagle zniżyła głowę wprost do mojego ucha i wyszeptała głosem ociekającym jadem —  Nie martw się. Pozwolę ci wziąć go sobie, gdy już z nim skończę. Znaj łaskę swej królowej.
Roześmiała się po raz kolejny i odwróciła na pięcie, a jej złote włosy połaskotały mnie po twarzy. Uciekłam najszybciej, jak mogłam, z tamtej klasy i pognałam przed siebie. Siedząc już w autobusie, wciąż trzęsłam się z przerażenia i wściekłości po tej rozmowie. Nagle poczułam ból w prawej ręce. Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że z całej siły zaciskałam dłoń na kompasie. Strzałka kręciła się delikatnie, jakby nie mogąc zdecydować się, którą stronę ma wskazywać. Może bibliotekarka miała rację? Może ten kompas rzeczywiście wskazywał drogę do poznania swojego serca…

 A jeśli tak… Oznaczało to, że moje serce było niepewne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz